Recenzja filmu

Banksterzy (2020)
Marcin Ziębiński
Antoni Królikowski
Magdalena Lamparska

Small short

Ziębiński odpowiada na postulat kina trzymającego rękę na pulsie codzienności, kina reagującego, opisującego i dramatyzującego naszą polską rzeczywistość. Problem w tym, że na intencjach się
Small short
- Dzień dobry, poproszę kredyt.
- Oczywiście. We frankach?
- Wolę w złotówkach.
- A może jednak we frankach?
- Nie, w złotówkach.
- Dobrze. Proszę, oto pana kredyt.

Tak mniej więcej wygląda postępowanie kredytowe w filmie "Banksterzy": to coś między rutynowymi zakupami w spożywczaku a wyborem ostatecznej odpowiedzi w teleturnieju "Milionerzy". Sprawę załatwia się od ręki, niczym zakup bułek i masła, ale proces decyzyjny wymaga wielokrotnej weryfikacji, zupełnie jakby po drugiej stronie stolika siedział Hubert Urbański ze swoim "czy jesteś absolutnie, całkowicie, na sto procent pewny?". Z tą różnicą, że Urbański raczej dobrze życzy swoim rozmówcom. U reżysera Marcina Ziębińskiego za blatem siedzi zaś diabeł (albo diablica) z gotowym do podpisania cyrografem. Bo to "film, którego boją się banki".

Oczywiście kino rządzi się swoimi prawami i rozumiem, że nikt nie chce oglądać, jak grany przez Antoniego Królikowskiego Mateusz przegląda konkurencyjne oferty, analizuje wysokość miesięcznej raty, chodzi do notariusza, zbiera potrzebne dokumenty, wypełnia wnioski, czeka na decyzję banku, podpisuje umowy i robi, co tam jeszcze robi ktoś, kto stara się o kredyt. Stąd narracyjny skrót. Ale to uproszczenie znamienne, bo w filmie uproszczone jest wszystko: od portretów psychologicznych po analizę rynkowych mechanizmów. Marna ta szumnie zapowiadana straszliwa prawda o bankach, kiedy sprowadza się do rewelacji, że Bankierzy Są Źli. Równie "prawdziwe" są zresztą dialogi, które polegają na odmienianiu przez wszystkie przypadki słowa "kredyt".

Historia zaczyna się od popijawy czterech kumpli, którzy snują plany podbicia świata. Czuć tu trochę klimat "Młodych wilków", czuć polską wersję amerykańskiego snu. Jeden z chłopaków (Maciej Nawrocki) to zresztą prawdziwy wilczek z prawdziwego Wall Street: mieszka w lofcie, wciąga krechę i to on wymyśla przekręt frankowy w domu kolegi, któremu będzie potem odradzał kredyt we frankach. Jest też kolega gangster (Marcin Bosak) z własnym biurem w jakimś podejrzanym garażu, zupełnie jak w amerykańskich filmach. Wszystko się zgadza: w końcu za Warszawę robi tu ujęcie trzech warszawskich wieżowców mających wyglądać jak Nowy Jork, a kiedy akcja przenosi się na chwilę do Nowego Jorku, Nowy Jork gra fototapeta Nowego Jorku.



Dwóch pozostałych kolegów to jednak swojskie chłopaki, takie z metką "teraz Polska". Mateusz (Antoni Królikowski) jest do bólu zwyczajny, pracuje, ma córkę, która marzy o "miętowej tapecie w białe kropki" oraz dobrą żonę (Magdalena Lamparska), która jako dobra żona robi mu kanapki i wierci dziurę w brzuchu, by "zabrał ją stąd". O drugim z chłopaków, Arturze (Rafał Zawierucha), wiemy jeszcze mniej: ma własną firmę, ma ważny kontrakt i ma brzydki sweter. Grunt, że tacy dwaj normalsi to idealne ofiary dla zacierających łapki bankierów: intryga może się zawiązać.

Trochę nie fair równać tych "Banksterów" z ziemią, bo to film ze względnie dobrymi intencjami. Ziębiński odpowiada na postulat kina trzymającego rękę na pulsie codzienności, kina reagującego, opisującego i dramatyzującego naszą polską rzeczywistość. Problem w tym, że na intencjach się kończy, a rzeczywistości tu tyle co na wspomnianej fototapecie. Po filmie, który chce opowiedzieć o "aferze frankowej" można by się przecież spodziewać faktycznej próby prześwietlenia rynku. Twórcy tymczasem idą po linii najmniejszego oporu i proponują nam klasyczną teorię spiskową. Oto szemrany biznesmen spotyka się z szemranym politykiem (Jan Frycz) w szemranym pustostanie i razem postanawiają się nachapać. Na dodatek jeden z nich jest gejem i nie wiem, czy mamy wyciągnąć z tego jakiś wniosek.



Wiem natomiast, że Ziębiński i spółka po prostu konstruują drabinkę niegodziwości, pokazując, jak zły polityk (Frycz) manipuluje złym szefem banku (Tomasz Karolak), który z kolei manipuluje złą agentką sprzedaży (Katarzyna Zawadzka). Proste: ma być sensacyjnie. W najbardziej absurdalnym momencie filmu grupka agentów sprzedaży ustawia się w kółku i dzwoni do bogu ducha winnego Mateusza, by wreszcie wkręcić go w kredyt we frankach. Z trudem powściągają frajdę z tego, że oto znaleźli kolejnego naiwniaka. Źli ludzie, panie!

W takiej optyce gubi się jednak sedno sprawy – i tak niezwykle trudno uchwytne. Nasz wilczek z Wall Street sam przyznaje przecież, że nawet on nie rozumie mechanizmu, który wprawił w ruch. Wie tylko, jak czerpać z niego korzyści. Dobrze pokazywał tę zagwozdkę film "Big Short", gdzie jedynym skutecznym językiem opisu rynkowego kłącza okazywała się… komedia absurdu. W "Banksterach" gubi się to rozpoznanie: że ogon macha psem, a jajko znosi kurę.



Niech mnie poprawią spece od finansów, ale podejrzewam, że prawdziwą przyczyną kolejnych afer jest raczej podatny na nadużycia rynkowy krajobraz, gdzie rządzi systemowy chaos, kapitalistyczna logika i korporacyjna spychologia. Ziębiński i jego scenarzyści traktują jednak prawa rynku jak powietrze, jak niezmienialne okoliczności natury. Zamiast piętnować to, co strukturalne, piętnują więc to, co indywidualne. Skupiają się na trybikach, podczas gdy machina pracuje dalej w najlepsze. Szkoda, bo mogliby edukować – a tylko straszą. Spisek, o którym opowiadają, to przecież wygodny, populistyczny unik: łatwo wytykać palcem złych dziadów, bo złych dziadów nie brakuje. W rezultacie bliżej stąd jednak do tabloidowego Patryka Vegi niż do szlachetnego kinowego dziennikarstwa w typie "Big Short" czy "Spotlight". Z tą różnicą, że Vega ma przynajmniej trochę werwy.

Oczywiście "Banksterzy" nie muszą wcale bronić się jako analiza rynkowa. To nie poradnik, jak zainicjować ostateczny krach systemu korporacji. Wystarczyłoby, że film "zagra" na poziomie ludzkim. Niestety, tragedia frankowiczów nie wybrzmiewa, bo reprezentujący ich Mateusz i Artur to postacie równające do najmniejszego wspólnego mianownika. Ot, nijacy everymani utkani z tak wielu stereotypów, że spokojnie odnaleźliby się w "Klanie", gdzie utożsamiłby się z nimi każdy Polak – czyli żaden Polak. Trochę ciekawiej wypada demoniczna pracowniczka banku Karolina (Zawadzka), która bez skrupułów wdraża mordercze biznesplany, łamie kręgosłupy moralne podwładnych i po trupach pnie się po szczeblach kariery. Ziębiński sugeruje zresztą, że i ona – choć stoi po drugiej stronie kredytowego równania – jest ofiarą systemu. Ale dowiadujemy się o niej tyle, co o samym systemie – czyli niewiele. Zostaje więc sama fasada, klisza: sztywna garsonka, zimne spojrzenie i przesłanie, że banki są złe. Hej, filmy też czasem są.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dzieło Marcina Ziębińskiego "Banksterzy" to film, który powstał po to, aby Tomasz Karolak mógł... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones